Tomasz Sikorski
Wprowadzenie do książki
KOANY
W ELEKTROWNI / DZIEŁO SZTUKI JAKO KOAN
Piękne jest to, co
widzimy,
piękniejsze
to, co wiemy,
ale
najpiękniejsze to,
czego
nie pojmujemy.
Nicolaus
Steno,1673
Hakuin,
słynny i wielce zasłużony mnich zen, zapisał w XVIII wieku:
Jeśli
wybierzesz jakiś koan i będziesz go badał bez ustanku, twoje myśli
i pragnienia ego wygasną. To będzie tak, jakby otworzyła się
przed tobą niezmierna przepaść i nie miałbyś o co oprzeć rąk i
nóg. Patrzysz śmierci w oczy, a twe serce bije tak, jakbyś miał
ogień w piersi. Wtem czujesz, że ty i koan tworzycie jedność, a
ciało i umysł odchodzą. O tym doświadczeniu mówi się jako o
wejrzeniu w naszą naturę. Musisz bez wytchnienia iść do przodu, a
dzięki tej wielkiej koncentracji z pewnością dotrzesz do
niewyczerpanego źródła twej własnej natury.i
Niektóre dzieła sztuki,
zwłaszcza współczesnej, działają jak buddyjskie koany.
Prawdziwości tej tezy dowodzą prace zebrane na wystawie, wygłoszone
referaty, napisane teksty (w tym jeden polemiczny), a także zbiór
papierowych kwadratów, który masz przed sobą.
Nie jest istotne, czy dzieło
sztuki może być koanem, ani to, czy niektóre z dzieł są koanami,
czy nie – ta ścieżka myślenia prowadzi na mieliznę. Ważne dla
naszych rozważań jest to, że i koan zeniczny, i utwór sztuki
potrafią zmusić do skoku w przepaść: do porzucenia dychotomii,
pewników, wiedzy i nawyków, języka i całej kultury. I koany, i
niektóre dzieła sztuki zmuszają do przekraczania granic intelektu,
uwalniają z plątaniny słów i schematów myślowych, budzą
wrodzony geniusz umysłu i kierują do świata absolutu. Użyte
środki są odmienne, ale efekt działania jest ten sam. Buddyjskie
koany są instrumentami otwierającymi umysł. Niektóre dzieła też.
Zdarzało się, jak chwalą się różni skrybowie zenu, że koan
przynosił adeptowi oświecenie, ale mistrzowie zen powiadają, że w
doskonałym, całkowitym oświeceniu jest osiemnaście głównych
przebudzeń i nieskończenie wiele pomniejszych przebudzeń. Czy głód
sztuki można zaspokoić?
Analogii pomiędzy koanami a
dziełami sztuki jest zresztą więcej – niewiara w słowa,
kontekstualność, spinanie w jedno rozdzielonych światów,
obnażanie fikcyjności ego,
rozmywanie granic. I rzecz dziwna: i tu, i tam brzmi ten sam głos,
który powtarza, że nie może mówić.
Daisetz Teitaro Suzuki
wypowiedział się wyczerpująco na temat koanów, ale czy cenił
sztukę współczesną? Czy będąc ekspertem od zenu, mógł
dostrzegać koaniczne struktury gdzie indziej? Dwie podpory zenu to
koan i zazen. Jedno jest okiem, które widzi, a drugie stopą, która
wspiera. Dla żarliwych wyznawców może to być całym światem.
Suzuki przy tym nie mógł znać prac Roberta Gobera ani Juana
Muñoza, bo odszedł, zanim te powstały. Fizyk, noblista Steven
Weinberg utożsamia zrozumiałość z brakiem sensu.ii
Im dłużej
go oglądasz, t
y m l e p i e j
go nie rozumiesz
–
powiedział artysta Jarosław Kozłowski, zachęcając
do obejrzenia pewnego filmu.iii
Znajoma buddystka, podczas
wielodniowej praktyki zen zwanej sesshin,
zadała uczestnikom pytanie: „Czy dzieło sztuki może być
koanem?”. Odpowiedź padła zgodna: „Albo nim jest, albo nie jest
to dzieło sztuki”. Stwierdzenie to budzi radość, ale jego
radykalność wynika zapewne bardziej z żarliwości wiary niż z
rozpoznania tzw. „świata sztuki”. Jest raczej postulatem niż
faktem, ale to dobrze, gdyż inaczej mielibyśmy do czynienia, jak
Midas, z samym, niestrawnym złotem. Tak czy inaczej, za pomocą
dzieła sztuki, czy innego instrumentu, wywoływanie cennych stanów
umysłu jest sztuką.
Marek Sobczyk w 1988 r.
maluje na płótnie dwóch ludzi na jednym koniu i daje obrazowi
tytuł Co
pary Mongołów na jednym koniu wiedzą o śmierci?
Marcin Berdyszak w 1999 r.
konstruuje stół bilardowy, którego blat kołysze się miarowo, a
samotna bila (kula ziemska? „ja”?) ze stukiem dobija się bez
końca do nieprzekraczalnych granic (może jednak te granice kiedyś
puszczą?). Drogę ucieczki bili blokują pomarańcze (natura? jej
własna?). Właściwie nie wiadomo, co tu lamentuje: bila w
wymuszonym dążeniu do wolności czy banda w imię wymuszania
porządku?
Mirosław Bałka pokazuje
przypadkowo uchwyconą na filmie ucieczkę talerza poza krawędź
oczywistości. Ta ucieczka jest jednak pułapką: nigdy się nie
skończy.
Robert Szczerbowski
przedstawia Brązowy
odlew sześciu sztabek złota przemienionego w ołów.
Co zatem widzimy? Czysty metal czy stop?
W bezkresnej pustce bieli,
jak w pułapce, tkwią nieruchomo trzy czarne koniki szachowe
Andrzeja Dłużniewskiego. Nie skaczą, bo nie ma pól. Brak reguł
je unieruchamia, skupiły się razem, zwrócone w podobnym kierunku.
Czegoś nasłuchują? A może galopują we własnej wyobraźni w rytm
metafizycznych ciarek biegnących wzdłuż grzbietu?
Piotr Kurka, jak bohater
Powiększenia
Antonioniego, robi w parku zdjęcie czegoś, co do czego nie ma
pewności, czy się kiedykolwiek zdarzyło. (Raczej) nie mogło się
zdarzyć. To zdjęcie niczego nie dowodzi, tylko stwarza możliwość
zaistnienia czegoś. Prawda jest kreacją, nie faktem.
Koji Kamoji z trzech zwykłych
rzeczy nie stworzonych do patrzenia i jednego tajemniczego, lekkiego
jak motyl obiektu z lśniącego metalu kreuje sytuację, na którą
patrzymy z góry, z kosmicznej wysokości naszych oczu, bo lśniący
motyl przycupnął daleko w dole na podłodze, tuż przed poduszką
do medytacji. Czy medytujący musi zniknąć, by motyl mógł się
pojawić?
Ryszard Ługowski sprawia, że
możemy wpatrywać się w obłoki powietrza łopocące jak
komputerowe strumienie liczb, jak ławica umykających ryb, wirujące
w wodzie i z wodą jednocześnie w obu kierunkach.
Czekalska z Golcem malują
olejem trzy czarne, organicznie połyskliwe dziury w świetlistej
bieli, jak pijawki na ciele pustki (wstrętne, natrętne, ale
prawdziwe, choć nienazwane).
Janusz Bałdyga ustawia pod
ścianą coś, co wygląda jak drabina, ale przestrzenie pomiędzy
jej górnymi szczeblami są starannie zaślepione, a całość
osłania druciana siatka. Niemoc budzi pragnienie jej pokonania. Ale
jeśli stanę się ptakiem lecącym ponad drabiną, nie będę na to
zważać. Zupełnie jak gęsi z wiersza ze zbioru Zenrin:
Dzikie gęsi
nie mają zamiaru rzucać swego odbicia, woda nie zważa na to, czy
odbija ich obraz.iv
Nie móc i zważać, czy móc i nie zważać?
Leszek Knaflewski układa na
podłodze cztery męskie nogi w odprasowanych czarnych nogawkach,
zwieńczone na obu końcach stopami w czarnych butach. (Nogi? Stopy w
butach? Niemożliwe: buty są prawdziwe, stopy nie). Nogi leżą pod
ścianą, na której zamontowana jest srebrzysta jak narzędzia
dentysty, błyszcząca jak klejnot, nieskazitelna bateria
prysznicowa. (Nieskazitelna? Przecież wąż tego prysznica zamiast
wylewką kończy się długim stalowym szpikulcem. To w ogóle nie
jest prysznic! Co zatem? Czym to jest, gdy całość zatytułowana
jest Balet
biernego oporu?).
Nasuwa to jakieś myśli, ale nie wiadomo dokładnie, jakie, szepce
duch Alicji. Parafrazując słowa Blytha (Czym
jest zen?)v:
w utworach tych zwykłe artystyczne znaczenie jest nieobecne; to, co
pozostaje, jest ciemnym płomieniem, który płonie we wszystkich
rzeczach. Widzi się to brzuchem, nie okiem, idącym z trzewi
niejasnym uczuciem.
Wszelkie opisy utworów
sztuki to jednak tylko chwilowe, skrajnie subiektywne interpretacje,
samorodna pianka poetyckości i natrętne pułapki słów. Te
zjawiska, rzeczy, sytuacje, te dzieła trzeba widzieć, doznać ich
obecności. Są stworzone do patrzenia. Niekoniecznie przez godzinę,
jak kiedyś ironizował (a z pewnością jednocześnie szczerze
chciał) Duchamp. Wizualny koan działa na umysł przez oczy, nie
przez interpretację słów. I niech tak podziałają zamieszczone w
tej książce ilustracje, niech wywołują ten stan umysłu, ku
któremu słowa płyną jak ćmy, i tylko z rzadka wracają, jak
poetycka fraza. Albo jak koan. Albo dzieło sztuki. Ćma wlatuje
znowu przez to samo okno.
Planując wystawę,
wybierałem konkretne prace artystów, lub po przedstawieniu jej
scenariusza prosiłem o zaproponowanie specjalnego dzieła na wystawę
(Bałka, Golec, Kamoji).
Od 2006 r. namawiałem kilka
rozproszonych po Polsce osób do uczestnictwa w sesji teoretycznej
pod tytułem Dzieło
sztuki jako koan. Wszystkie
zaproszenia okazały się celne. Do realizacji trzyczęściowego
projektu (wystawa – sesja – książka) doszło w 2009 r., dzięki
otwartości i szybkiej decyzji dyrektora artystycznego Mazowieckiego
Centrum Sztuki Współczesnej „Elektrownia” w Radomiu Zbigniewa
Belowskiego. Mocno przyczynił się do tego Leszek Golec, artysta i
jogin wiążący Zachód ze Wschodem (lub odwrotnie), oraz dobry duch
sztuki i artystów, artysta i Hermes w skórze kota Andrzej Mitan.
Andrzej Saj zastrzega, że
nie zna zenu, ale w sesji w Radomiu wziąć udział musiał, bo w
1993 r.
w jego
rozważaniach nad stanem dzisiejszej krytyki artystycznej pojawia się
niezwykle tu przydatna konkluzja: Dzieło
sztuki powinno być [...] nie zrozumiane, ale
nierozumiane,
nie
odczytane, ale
nieodczytane,
przy czym
owo nieodczytanie może sankcjonować błędy, ciąg błędów, które
„ozdabiają” dzieło, dodają mu uroku tajemniczości, [...]
„kobiecego wdzięku”.vi
Irena Rychłowska w swej
pionierskiej pracy doktorskiej (1997) stwierdziła, że Dzieło
sztuki przyjmuje rolę podobną do roli koanu w buddyzmie zen.vii
Niżej podpisany na obronie
habilitacji (2000) przedstawia wystawę koanicznych prac i tekst
Pytanie i
milczenie. Dzieło sztuki jako koan.viii
Przemysław Trzeciak w 2002
r. proponuje porzucenie interpretacji i spojrzenie na obraz Muqiego
Sześć
persymonów
(XIII w.) jak na „koan wizualny”. I choć akurat ten obraz jest
odpowiedzią na koan, a nie samym koanem, to samo pojęcie koan
wizualny
uchyla zamknięte dotąd drzwi.
Jacek Dobrowolski, jeden z
tych kilku Bodhidharmów, którzy XX wieku przynieśli zen z krańców
Azji do Polski (obywając się bez trzcinowej łodzi), ekshipis,
pisarz i buddysta, rozszyfrowuje koan mistycznego, wszechwiedzącego
uśmiechu w jego transkulturowych przejawach, dostrzega koaniczność
w powiedzeniach Jezusa i zapytuje
w konkluzji: Czy
twój uśmiech i uśmiech Buddy, są takie same czy różne?ix
Michał Fostowicz, górski
eremita, malarz, poeta i pisarz, badacz mistyki Wschodu i Zachodu,
znawca Blake’a, przedstawia dzieło sztuki jako paradoks
informacyjny. Maciej Magura Góralski, artysta muzyk (ongiś
punk-rockowy), autor tekstów, buddysta i znawca buddyzmu, przyjaciel
Dalajlamy, w ego
artysty widzi koan ostateczny. Dla myślącego umysłu największym
koanem jest jego własne życie. Podobno jednym z najważniejszych
koanów, z jakimi przyszło zmagać się Buddzie Siakjamuniemu, było
pytanie: Jaki
jest sens życia w obliczu nieuniknionej choroby, starości i
śmierci?x
Góralski-Magura, prosząc
mistrza o koan, usłyszał: „You Yourself Your Koan!”, i pewnie
każdy (zgodnie z postulatem Beuysa) może to wziąć do siebie, ale
Magura, główny koan Magury, może być koanem także dla kogoś
innego. I koanami mogą być niektóre obrazy, niektóre rzeźby,
niektóre sceny, niektóre zdarzenia. Temu, dla którego z jakichś
względów obraz nie może być koanem, koan w postaci obrazu po
prostu nigdy się nie zdarzy.
Bogusław Jasiński, filozof,
pisarz, maratończyk, górski asceta, stworzył samozjadający się
termin „myślenie koaniczne”, które aplikuje do rozważań o
procesie twórczym, mimo że, jak wiadomo, prawda i piękno tkwią w
oku patrzącego, a walor artystyczny i „koaniczność” – w
brzuchu przeżywającego, nie w głowie.
Krzysztof Jurecki, historyk
sztuki, znawca fotografii artystycznej, asceta i jogin wskazuje na
głęboki egzystencjalny sens koanicznej sztuki i podaje jej bardzo
różne przykłady – od Kosutha po Fijałkowskiego. Adam Sobota,
także z grupy polskich Bodhidharmów (wszyscy obyli się bez
trzcinowej łodzi), doskonale zna i zen, i sztukę współczesną. W
swoim tekście wskazuje zarówno na wyraźne podobieństwa, jak i na
istotne różnice pomiędzy koanami a sztuką.
Istnieją cztery języki.
Pierwszym jest język codzienności, w którym wszystko jest
pomieszane: sensy i nonsensy, informacje i emocje, nawyki i
instynkty, treści i pseudotreści generowane samoistnie przez
używanie języka. Drugi jest względny, powszechny i dominujący. To
język intelektu i nauki. Trzeci, używany sporadycznie i nieufnie,
to język świata absolutu – paradoksu i mistycyzmu. Język czwarty
jest zarazem względny i absolutny. To język poezji i sztuki. I
prawdziwy język zenu. Mam nadzieję, że książka, którą masz
przed sobą przemówi właśnie w tym języku.
Organizatorom, zespołowi
realizacyjnemu i redakcyjnemu „Elektrowni” dziękuję, a Tobie,
Szlachetny Nieznajomy, życzę inspirujących doznań w trakcie
oglądania tej książki i ciekawej lektury tekstów, mimo że te
utkane są z pnączy.
...
Tomasz
Sikorski (koncepcja i opracowanie), KOANY
W ELEKTROWNI / DZIEŁO SZTUKI JAKO KOAN,
wyd. Mazowieckie Centrum Sztuki Współczesnej „Elektrownia” w
Radomiu, 2009, ISBN 978-83-928809-2-9
ii
J. Horgan, Koniec nauki, Prószyński i S-ka, Warszawa 1999,
s. 326.
iii
A. Kępińska, Energie sztuki, Wiedza Powszechna, Warszawa
1990, s. 13.
iv
A. Watts, Zen w sztuce, w: J. Sieradzan, W. Jaworski, M.
Dziwisz (red), Buddyzm, Biblioteka Pisma
Literacko-Artystycznego, Kraków 1987, s. 180.
v
R. H. Blyth, Czym jest zen?, w: Kurz zen, red. M.
Fostowicz-Zahorski, E. Hadydoń, J. Jastrzębski, N. Nowak, A.
Sobota, wyd. Thesaurus Press, Wrocław 1992, s. 124.
vii
I. Rychłowska, Sztuka pytania.
Dyskurs wokół sztuki polskiej lat 90-tych,
praca doktorska, Instytut Filozofii i Socjologii PAN, Warszawa 1997
(maszynopis).
viii
T. Sikorski, Pytanie i milczenie. Dzieło sztuki jako koan, 2000
(maszynopis).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz